niedziela, 31 marca 2013

Intruz - Stephenie Meyer



Intruz - Stephenie Meyer
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 560

Nigdy bym na Intruza nie spojrzał, gdyby nie moja starsza siostra. Podrzuciła mi książkę mówiąc coś o świetnym, wciągającym science-fiction. Niech będzie, pomyślałem układając książkę na półce, może będę kiedyś cierpiał na brak ciekawszych lektur, przyda się. I tym sposobem na kilkanaście miesięcy Intruz popadł w kompletne zapomnienie (ja i brak czegoś do czytania? Przy moim nieuleczalnym nałogowym buszowaniem po księgarniach, zarówno klasycznych jak i internetowych? Dobry żart). Jednak w końcu, a było to przy okazji książkowych porządków, nadszedł dzień, gdy zirytowany nieporęcznym formatem dzieła Meyer, postanowiłem przez niego przebrnąć i bezzwłocznie zwrócić prawowitej właścicielce :-P

Fabuła rzeczywiście może wydawać się interesująca. Nasza planeta zostaje opanowana przez istoty z kosmosu. Dusze, gdyż tak się o nich mówi, przejmują kontrolę nad ludźmi, traktując ich ciała jako pojemniki z żywnością. Poznajemy jedną z bardziej doświadczonych Dusz - Wagabunde. Jej żywicielem zostaje Melanie, młoda dziewczyna, której siła woli okazuje się tak potężna, że nawet stara wyga Wagabunda nie jest w stanie unicestwić jej jaźni. Melanie, pozbawiona kontroli nad własnym ciałem, postanawia zaatakować intruza swoją jedyną bronią - myślami i wspomnieniami, o chłopaku oraz młodszym bracie, których musiała zostawić. Próby te przynoszą w końcu skutek - oszołomiona złożonością ludzkich uczuć Dusza postanawia wraz ze swoją towarzyszką odszukać ukochanych.

Na okładce czytamy, że Intruz to pierwsza powieść Stephenie Meyer napisana z myślą o dorosłych czytelnikach. Ciężko się z tym zgodzić. Tak jak i w przypadku sagi Zmierzch, otrzymujemy historię celująca głównie w nastoletnie gusta. Bardziej wyrobieni czytelnicy szybko dostrzegą wszelkie braki i płycizny, którymi opowieść jest usiana. Wszystko toczy się bardzo przewidywalnym torem, tempo jest nierówne, książka często dłuży się i nuży. Chyba tylko w dwóch czy trzech fragmentach z prawdziwą przyjemnością śledziłem postęp wydarzeń. Autorka kompletnie nie wykorzystała potencjału tkwiącego w umiejscowieniu fabuły w zamkniętej przestrzeni (większa część powieści toczy się w jaskiniach). Zero napięcia, zero poczucia osaczenia. Nudy.

Oczekujących porządnego science fiction czeka srogi zawód, ale miłośnicy historii romantycznych poczują się jak ryba w wodzie. Bohaterki cały czas myślą i rozprawiają o sprawach sercowych, a wszystko to przeplatane jest wyciskającymi łzy scenami (zwłaszcza pod koniec). Meyer starała się nadać postaciom jakiegoś charakteru i w niewielkim stopniu jej się to udało. Nie są aż tak irytujące jak mogłyby być :) Gdyby jeszcze tylko dialogi nie były tak piekielnie sztampowe...
Ta historia miała pewien potencjał. Pomysł umieszczenia dwóch bohaterek w jednym ciele nie jest może zupełnie świeży, ale daje ogromne pole do popisu. Szkoda, że nie zostało ono wykorzystane.

Intruz nie jest powieścią pozbawioną wszelkich zalet. Ma swoje momenty, i czytelnicy w określonym wieku i o określonym guście na pewno będą czerpać z lektury przyjemność. W końcu nawet i ja dobrnąłem do końca, coś musiało więc mnie do przodu pchać. A tym czymś była czysta ludzka ciekawość. Tego jak się to wszystko skończy, czy dobro wygra ze złem, a bohaterki odnajdą swoje szczęście. Dowiedziałem się. Z czystym sumieniem polecam tylko czytelnikom poniżej osiemnastego roku życia, cała reszta może być mocno rozczarowana ;-)

Ocena: 5.1/10

sobota, 30 marca 2013

Odkupienie - Anders Roslund, Börge Hellström



Odkupienie - Anders Roslund, Börge Hellström
Wydawca: Albatros
Liczba stron: 472

Wczoraj proponowałem Wam szwedzką subtelną grozę, dziś przybywam ze szwedzkim thrillerem. Odkupienie to trzecia powieść Andersa Roslunda i Borge Hellstroma - ten pierwszy jest z zawodu dziennikarzem, drugi  zaś jednym z założycieli organizacji na rzecz zapobiegania przestępczości. Panowie zadebiutowali w 2004 roku (Bestia) i był to debiut z przytupem - ich książka została uznana Najlepszą Skandynawską Powieścią Kryminalną Roku, recenzenci nie szczędzili słów pochwał, a jakiś czas potem pojawił się nawet film na jej podstawie. Kolejne lata przyniosły Dziewczynę, która chciała się zemścić, następnie Odkupienie, Dziewczynę w tunelu oraz Trzy Sekundy - wszystkie bardzo dobrze przyjęte przez krytyków i czytelników. Przyjrzyjmy się jednak nieco bliżej Odkupieniu.

Domniemany zabójca szesnastoletniej Elizabeth Finnigan, John Frey, zostaje skazany na karę śmierci. W więzieniu w Marcusville przez dziesięć lat oczekuje na wykonanie wyroku. Jego przypadek wywołuje protesty wśród obrońców praw człowieka, dążących do obalenia niehumanitarnego prawa zezwalającego na wymierzanie kary śmierci. Jednym z nich jest szef straży więziennej w Marcusville, Vernon Eriksen. Z pomocą dwójki lekarzy Vernon aranżuje fikcyjną śmierć Johna i następnie jego ucieczkę do Szwecji. Tam pod przybranym nazwiskiem mężczyzna rozpoczyna nowe życie: żeni się, rodzi mu się syn. Mija kolejnych osiem lat. W końcu prawdziwa tożsamość Johna zostaje ujawniona, co skutkuje jego natychmiastowym aresztowaniem i deportacją do USA. Czy znowu uda mu się uniknąć egzekucji? Ojciec zamordowanej dziewczyny, Edward Finnigan, liczy na to, że w końcu sprawiedliwości stanie się zadość. Nie wie jednak, że sprawa zabójstwa ma drugie, zaskakujące oblicze...

Ciężko zaklasyfikować Odkupienie tylko i wyłącznie jako kryminał, książce dużo bliżej do thrillera, choć też nietypowego. Znajdziemy tu po trosze z kilku gatunków i akurat w tym wypadku uznajcie to za komplement. Intryga jest nieźle skonstruowana, nie pozostawia żadnych wątpliwości do co tego, czy przed rozpoczęciem etapu pisania wszystko zostało przemyślane i dokładnie sprawdzone.
Powieść daje przy okazji autorom możliwość wypowiedzenia się w kwestii kary śmierci. Kilka fragmentów mocno dało mi do myślenia, zmuszając do spojrzenia z nieco innej perspektywy na dotychczas posiadane poglądy, ponownego ich przeanalizowania. Roslund i Hellstrom mogli wpaść we własne sidła serwując czytelnikom pogadankę o moralności pod płaszczykiem thrillera, ale na szczęście nic takiego się nie stało.

Nie wiem jak przebiegały pracę nad książką, ale lekturze nie towarzyszy poczucie dyskomfortu związanego z faktem, że pisało ją dwóch autorów. Albo potrafili się ze sobą idealnie zgrać, albo pisał tylko jeden z nich (drugi mógł na przykład robić research) ;-)
Dobry styl, szybkie tempo narracji, interesujące dialogi. Przy okazji warto wspomnieć o niezłym tłumaczeniu (Wojciech Łygaś) - nic w nim nie zgrzyta, a to chyba najlepsze co można powiedzieć o każdym przekładzie.
Przekonująco ukazani są też bohaterowie powieści. Nie ma tu żadnych irytująco krystalicznych rycerzy i idealnie idealnych księżniczek - wszyscy są ludzcy i można ich polubić bądź nie. I bardzo dobrze.
Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to finał, rozwiązanie całej historii. Zaskakujące, owszem, nawet bardzo, ale nie do końca wiarygodne. Przymknijmy jednak na to oko, a wrażenia po zakończonym czytaniu będą tylko i wyłącznie pozytywne. Jeśli gustujecie w thrillerach, jest to pozycja dla Was. Mnie nie zawiodła. Do tego stopnia, że na półce czeka już Dziewczyna, która chciała się zemścić. I lepszej rekomendacji chyba nie trzeba.

Ocena: 7.1/10

P.S. Korzystając z okazji chciałbym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Wielkanocnych :-)
Przede wszystkim rychłego powrotu wiosny ;-) To już niemal 150 dni od chwili, gdy spadł pierwszy śnieg... Mam nadzieję, że za dwa tygodnie będziemy zażywać już słonecznych kąpieli, czego sobie i Wam życzę :-D

piątek, 29 marca 2013

Powroty Zmarłych - John Ajvide Lindqvist



Powroty Zmarłych - John Ajvide Lindqvist
Wydawca: Amber
Liczba stron: 280

Najpierw wampiry ("Wpuść mnie"), teraz żywe trupy. John Ajvide Lindqvist udowadnia, że nawet z, wydawałoby się, kompletnie wyeksploatowanych motywów można wykrzesać świeżą iskrę. Wystarczy chcieć. I mieć talent. Facetowi nie brakuje ani jednego, ani drugiego, chociaż, co stwierdzam z przykrością, druga powieść "szwedzkiego Stehena Kinga" wypada nieco bladziej w zestawieniu ze znakomitym debiutem.

Martwi wracają do życia. Ileż razy to słyszeliśmy, zwłaszcza w przeciągu ostatnich kilku lat. U Lindqvista dalszy ciąg przebiega jednak inaczej niż w tytułach takich jak "Walking Dead". Trupy nie atakują żywych, oni wracają do własnych domów, do rodzin. Całą tę sytuację poznajemy z perspektywy kilku bohaterów - Davida, komika estradowego, którego żona zginęła w wypadku; Gustava, dziennikarza nie mogącemu dojść do siebie po śmierci wnuka oraz Elvy, której mąż umiera po długiej chorobie, a także jej nastoletniej wnuczki Flory. W jaki sposób poradzą sobie z tą nietypową sytuacją? Jak wpłynie na nich świadomość, że ci, którzy odeszli na zawsze, teraz wracają. Odmienieni. Zaledwie cienie tych, którymi byli.

Nie jest to typowa powieść grozy o żywych trupach. Autor idzie w kompletnie innym kierunku, w stronę dramatu, co może nieco zawieść czytelników oczekujących makabry i setek litrów przelanej krwi. Powieść skupia się na bohaterach, ich przeżyciach, próbie odnalezienia się w nowej sytuacji. Wnikamy w ich głowy, poznajemy myśli i odczucia. Wszystko to zostało bardzo przekonująco podane. Styl Lindqvista jest oszczędny, świetnie wpływa na sposób oddziaływania historii na czytelnika. Pisarz sprawnie gra na naszych emocjach, jednym celnym zdaniem potrafi osiągnąć zamierzony cel. Książka jest dosyć przygnębiająca.
Minusy? Na pewno wolne tempo akcji. Fragmentami powieść niestety zwyczajnie przynudza. "Powroty Zmarłych" czytałem dość długo - zdecydowanie nie jest to przeprawa na jeden wieczór. Zalecana przeze mnie dzienna dawka to 30-40 stron. Tak smakuje najlepiej.
Nie do końca podobał mi się też polski przekład. Nie widziałem skryptu w oryginale, zresztą nie znam języka szwedzkiego, ale czytając to, co zaserwował nam Amber, cały czas odnosiłem wrażenie, że coś tu trochę zgrzyta. Ale w przypadku tego wydawcy mam tak bardzo często, nie było więc to dla mnie wielkim zaskoczeniem ;)

"Powroty Zmarłych" przypadną do gustu przede wszystkim tym, którzy polubili styl Lindqvista przy okazji spotkania z jego literackim debiutem. Nic się pod tym względem nie zmieniło.
Powieść nie niesie co prawda ze sobą już tak dużego ładunku emocjonalnego jak w przypadku "Wpuść mnie", ale broni się oryginalnym podejściem do tematu i pierwszorzędnym klimatem. Jeśli szukacie nieco ambitniejszego podejścia do żywych trupów, nie mogliście lepiej trafić.

Ocena: 7.0/10 

czwartek, 28 marca 2013

[JAVA] Detective Ridley and the Mysterious Enigma - recenzja gry



Lubię sobie pograć na telefonie. Być może gry Java nie wyglądają szczególnie urodziwie w porównaniu z tytułami na inne platformy, sterowanie nie jest tak wygodne jak za pomocą klawiatury, myszy czy pada, ale zwyczajnie od czasu do czasu dopada mnie chęć, by sobie w coś niezobowiązująco pyknąć. Nie jestem jakimś tam maniakiem, który każdy dzień zaczyna od przejrzenia newsów, sprawdza każdą grę, która pojawi się na rynku i tak dalej. Nie, to nie ja. Zazwyczaj o danym tytule dowiaduje się dopiero w chwili, gdy ma ona premierę. Po co w ogóle o tym pisze? Ten przydługi wstęp miał na celu wyłuszczenie powodu, dla którego pierwszy kontakt z Detektywem Ridley'em był dla mnie sporym zaskoczeniem. Przecież to zrzynka z DS-owego Professora Laytona. Dosłownie! Gameloft bez zbędnych skrupułów podebrał wszystkie pomysły od Level-5, od siebie nie dodając właściwie nic. Przypomina mi to pewne studio z filmowego światka - The Asylum. Oni tworzą podróbki Hollywoodzkich hitów, Gameloft podróbki kasowych gier. Oczywiście jakość tych drugich stoi na zdecydowanie wyższym poziomie niż dzieła The Asylum (ostatnio widziałem ich "Mega Piranha" - istny koszmarek), ale lekki niesmak pozostaje.


W grze wcielamy się w postać detektywa Maxymiliana Ridley'a, który za towarzyszkę ma Darcie, siostrzenice, będącą chwilowo pod jego opieką. Dwójka bohaterów natrafia na targu na pewien list w butelce. Jego zawartość sprawia, że natychmiast wyruszają w podróż pełną przygód i... zagadek logicznych. Historia nie należy do szczególnie interesujących, a dialogi są krótkie i sztampowe. Trudno polubić i zapamiętać jakąkolwiek z postaci pobocznych. Brakuje im charakteru i po prostu życia. Sytuacji nie ratuje kiepskie i bezpłciowe spolszczenie, choć warto pochwalić producenta, że w ogóle zdecydował się grę zlokalizować.


Tytuł należy do gatunku gier przygodowo-logicznych. Poruszamy się po dwuwymiarowym świecie, rozmawiamy z postaciami i rozwiązujemy podrzucane przez nich łamigłówki. Dla tych, którzy nigdy nie grali w żadną z przygód Profesora Laytona będzie to powiew świeżości, pozostali poczują  jednak wyłącznie ukłucie zawodu. Pomysły na zagadki zostały ściągnięte z pierwowzoru. Znajdziemy tu przekładanie zapałek, rozmaite zadania na spostrzegawczość, układanie puzzli i tak dalej. Poziom trudności nie jest zbyt wysoki, wszystko da się rozwiązać po krótkiej chwili zastanowienia. Gra wyraźnie skierowana jest do niedzielnych Graczy, ale na szczęście nie w sposób przesadzony. Do każdej łamigłówki możemy wykupić trzy podpowiedzi, za które płacimy znajdowanymi podczas przygody diamentami (u Laytona były to monety).


Grafika jest niezła, ale nie wybija się ponad Gameloftowe standardy. Komiksowy styl, dużo obiektów i detali, animowane otoczenie. Jest na czym zawiesić oko, ale nie oszukujmy się, francuskiego developera stać na więcej. Muzyka i dźwięki brzmią poprawnie i nie rażą.

W grze znajdziemy w sumie 50 zagadek i zwiedzimy kilka miejsc, co pozwala spędzić kilka godzin przed ekranem telefonu komórkowego bez uczucia znużenia. Przymykając oko na fakt, że jest to znacznie słabsza podróbka Profesora Laytona jestem w stanie ten tytuł polecić. Jeśli nie znacie oryginału to będziecie bawić się całkiem nieźle.

Grafika: 7/10
Dźwięk: 7/10
Grywalność: 6,5/10
Ogółem: 6,5/10

Info:

Producent: Gameloft
Wersja językowa: polska
Testowano na: wysłużonej Nokii N95 8GB

Uwagi: zdjęcia w recenzji pochodzą z angielskiej wersji językowej gry. Zrobiłem całą masę screenów, które znajdują się na drugim komputerze. Później je podmienię :)

środa, 27 marca 2013

Psychoza - Robert Bloch



Psychoza - Robert Bloch
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 160

Większość z nas zna tylko filmową wersję "Psychozy", warto jednak pamiętać, że Hitchcock stworzył swój kultowy film opierając się na książce Roberta Blocha. Kilka miesięcy temu udało mi się ją w końcu kupić (za 4 złote!), a teraz przeczytać.

Mary Crane, zmęczona życiem młoda kobieta, wpada na desperacki plan. Okrada swojego pracodawcę z czterdziestu tysięcy dolarów, z którymi zamierza udać się do mieszkającego setki kilometrów dalej ukochanego, spłacić jego długi i żyć we dwoje długo i szczęśliwie. Wszystko idzie zgodnie z planem do chwili, gdy postanawia zatrzymać się na noc w stojącym na kompletnym uboczu podupadającym motelu. Prowadzi go wraz z matką Norman Bates, pozornie miły facet, skrywający jednak w głębi kilka niezbyt przyjemnych sekretów.

Książka została wydana w 1959 roku. Bloch wpadł na jej pomysł po przeczytaniu jakiegoś artykułu w gazecie, opisującego historię psychopatycznego mordercy.
Być może to właśnie dzięki temu Norman Bates sprawia tak mocno niepokojące wrażenie. Pisarzowi udało się wniknąć w jego psychikę, z wyczuciem przedstawić myśli, motywy postępowania i wszystkie inne tak ważne drobnostki, które nie zawsze da się przełożyć na język filmowy, co sprawia, że literacki pierwowzór zyskuje sporą przewagę nad produkcją Hitchcocka.

"Psychoza" wygląda na nieco dłuższe opowiadanie - 160 stron przy relatywnie dużej czcionce można przeczytać przy jednym-dwóch podejściach. To żaden zarzut, wszystko jest tu w idealnych proporcjach - psychologiczna analiza chorego umysłu, tempo akcji, wciąż rosnące napięcie i w końcu świetny, mocny finał.

W niektórych aspektach wyraźnie czuć, że powieść ma już ponad 50 lat na karku (głównie w dialogach, jest też kilka uproszczeń fabularnych), ale tego typu archaizmy nie powinny nikogo zniechęcić. "Psychoze" po dziś dzień czyta się z wielkim zainteresowaniem, potrafi wywołać emocje i zwyczajnie fascynuje. Klasyka gatunku, którą znać wypada.

Ocena: 9,5/10

P.S. Oglądaliście "Hitchcocka"? Film skupia się na okresie czasu, w którym reżyser pracował nad ekranizacją Psychozy. Nieco mnie zawiódł, ale sporej rzeszy widzów się podobało, tak że zapewne warto rzucić okiem ;-)

P.S. 2 W końcu dodałem oceniaczkę (po prawej stronie na górze). Możecie sprawdzić co oznacza nota, którą przyznaje książce ;-)

wtorek, 26 marca 2013

Koszmary i Fantazje. Listy i Eseje - H. P. Lovecraft


Wydawnictwo: SQN
Data premiery: 23.03.2013 r.
Liczba stron: 384
Cena: 49,90 zł

W końcu dotarła do mnie książka, na którą ostrzyłem sobie zęby już od chwili, gdy została zapowiedziana. "Koszmary i Fantazje. Listy i Eseje" to pierwsze wydanie książkowe wybranych listów i esejów Lovecrafta, które ukazało się w Polsce. Wyboru i przekładu dokonał Mateusz Kopacz, znany zapewne przez każdego fana H. P. Lovecrafta z serwisu htpp://hplovecraft.pl
Książka świetnie wydana - twarda oprawa, wstęp S. T. Joshi'ego, ilustracje, indeks itd. Nawet krój pisma (Romana  Books, zaprojektowany w 1892 roku) jest nieprzypadkowy :-) Ogólnie bomba. Pozycja obowiązkowa każdego szanującego się miłośnika twórczości Samotnika z Providence. 
Książka ma mocno ograniczony nakład, tak że nie warto zwlekać z zakupem - wydawnictwo SQN już przebąkuje o szybko kurczących się zapasach :-D
Cena dość wysoka, ale nie żałuję ani jednego grosza z tych pięćdziesięciu złotych. Poniżej kilka zdjęć.







Trudno będzie napisać recenzję tego typu książki, ale obiecuję, że po skończeniu lektury skrobnę przynajmniej krótką notkę :)

piątek, 22 marca 2013

Klub Tajemnic - Meg Gardiner



Klub Tajemnic - Meg Gardiner
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 416

Dreszczowiec autorstwa Meg Gardiner, chwalonej na okładce przez samego Stephena Kinga. O istnieniu książki dowiedziałem się w momencie, gdy znalazłem ją na wyprzedaży pewnej internetowej księgarni. Szybki rzut kilkoma słowami kluczowymi do wyszukiwarki Google potwierdził moje przypuszczenia - powieść przeszła u nas niemal niezauważenie. W polskim internecie trafiłem dosłownie na trzy albo cztery recenzje. Ale kurcze, dycha za coś, co poleca mój ulubiony pisarz? Poproszę o jeden egzemplarz.

Książka otwiera czteroczęściowy już cykl powieści z Jo Beckett - lekarzem psychiatrą, której główną specjalizacją jest psychologiczna autopsja ofiar prób samobójczych.
Z tego też powodu zostaje jej przydzielone zadanie przyjrzenia się sprawie tajemniczych przypadków odebrania sobie życia, które miały miejsce na przestrzeni kilku ostatnich dni. Zmarłych łączyło to, że byli znani i obrzydliwie bogaci. Drążąc sprawę, Jo natrafia na coraz bardziej niepokojące fakty, doprowadzające ją w końcu na trop tytułowego klubu. A potem...potem jest już tylko gorzej.

Niestety, "Klub Tajemnic" nie był w stanie dostarczyć mi emocji, na jakie się nastawiałem. Jest to thriller z gatunku których nie lubię - z pędzącą na złamanie karku fabułą i dziesiątkami zwrotów akcji. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron, kiedy wszystko dopiero nabiera tempa, czyta się to całkiem nieźle, ale im bliżej końca, tym coraz słabsze zainteresowanie losami doktor Jo.
Finał sprawia wrażenie nieco przekombinowanego. Zbyt efekciarski, przywołujący na myśl filmowe thrillery niższej kategorii, wątpliwie spójny. Autorka desperacko próbuje wytłumaczyć co, jak i dlaczego, ale brzmi to niezbyt przekonująco.
Gardiner ma ponadto problem z wykreowaniem interesujących postaci. Główną bohaterkę da się jeszcze w jakimś stopniu polubić, jednak pozostali aktorzy tego spektaklu są zwyczajnie papierowi. Większości z nich nie udało mi się nawet sobie wyobrazić.
Zalety? Poprawny warsztat pisarski oraz kilka trzymających w napięciu, dobrze rozpisanych scen.
Niewiele, ale wystarczająco, bym był w stanie przeczytać książkę do końca. Zabrakło mi przede wszystkim głębi, rozbudowanego tła opowieści. Tych dodatków, które choć nie niezbędne, potrafią tchnąć w historię życie, dać czytelnikowi złudzenie, że czyta o czymś, co faktycznie miało miejsce. Owszem, coś tam dostajemy, ale koniec końców okazuje się, że wszystko ma jakiś związek (mniejszy lub większy) z głównym wątkiem. Jeśli Wam to nie przeszkadza, pewnie polubicie "Klub Sekretów". W mojej opinii to zaledwie poprawne czytadło do pociągu.
A przy okazji dostałem dobrą lekcje na przyszłość - nie wszystko złoto, co Stephen King poleca ;-)

Tak na marginesie...nie wydaje Wam się, że oryginalny tytuł - Klub Brudnych Sekretów - brzmi znacznie lepiej od mdłego Klubu Tajemnic?

Ocena: 5.9/10

sobota, 16 marca 2013

Co nowego na moich półkach - luty/marzec

Skromnie - przez ostatnie dwa miesiące odkładałem większą część gotówki na zakup konsoli PlayStation 3 (już mam!), jednak kilka razy hamulce puściły, co spowodowało, że trochę nowych książek i gier znalazło się na przeładowanych już do granic możliwości półkach w moim pokoju.
Cyk, oto i książki:



Zaginiona dziewczyna - Gillian Flynn - dość długo czekałem na moment, kiedy ktoś to u  nas wyda, ale w końcu jest. Poprzednie dwie powieści Gillian Flynn szalenie mi się podobały. Musiałem, po prostu musiałem mieć "Zaginioną dziewczynę" już w dniu premiery. Za kilka dni zacznę czytać, obym się nie zawiódł, w końcu to najlepszy thriller ubiegłego roku (chwalą się tym na okładce).
Zgubieni - Charlotte Rogan - od dnia premiery korciło mnie, by przeczytać "Zgubionych"
Zapewne pod wpływem jakiejś recenzji, o której w tym momencie nie pamiętam. W końcu mam, cierpliwość popłaca :-P
Dziewczyna w błękitnej sukience - Arnold Gaynor - powieść inspirowana biografią Charlesa Dickensa. Nominowana do Nagrody Bookera i Nagrody Orange. 
Sad - Agnieszka Marciniuk - swego czasu wpadłem na kilka pozytywnych recenzji, a że dawno nie sięgnąłem po nic polskich autorów, to w celu uciszenia sumienia kupiłem "Sad" ;-)
Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek - Barrows Annie, Shaffer Mary Ann -  pamiętam, że książkę chwalił Stephen King (ma taki tytuł, że nie sposób o niej zapomnieć). A ja czytam wszystko, co chwali Król :-P
Odzyskany - M. J. Hyland - nominacja do Bookera, nagroda Encore. Podobno dobra rzecz. 
Krzyk pod wodą - Jeanette Obro Gerlow, Ole Tornbjerg - kryminał. Znalazłem kilka pozytywnych i kilka negatywnych opinii, ale ciekawość zwyciężyła. Coś czuję, że szału nie będzie, ale mam słabość do kryminałów. 

Poniżej gry, wszystkie na Peceta, wszystkie z gatunku przygodówek.



To The Moon - niezależna przygodówka. Recenzenci chwalą fabułę i soundtrack. Grafika rodem ze SNES-a, ale oprawa wizualna to ostatnia rzecz, na którą spoglądam. 
Lucius - horror. Komputerowa wersja filmu Omen, jak chwali Luciusa dystrybutor w reklamach. Świeżutka gra, premiera (u nas) miała miejsce pod koniec lutego.
Gemini Rue - kolejna niezależna produkcja. Grafika w rozdzielczości 320x240 (celowy zabieg autorów), nadająca grze klimatu tytułów z początku lat 90-tych. Fabuła podobno wymiata - mniam.
Black Mirror 2 i Black Mirror 3 - pierwszą część BM ukończyłem lata temu z wielkim zainteresowaniem. Niestety dwójka i trójka wyszła spod dłuta innych ekip, ale recenzje w prasie i internecie nastawiają dość pozytywnie (noty 8/10). A w dodatku to horrory, więc...uzupełniłem kolekcję. 

Część z gier i książek prędzej czy później opiszę, możecie więc potraktować ten wpis jako luźna zapowiedź najbliższych recenzji.

środa, 13 marca 2013

Trójka - Ken Follett


Trójka - Ken Follett
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 432

Thriller szpiegowski? U mnie? Trudno uwierzyć. A jednak.

"Trójka" jest kolejną książką, którą przeczytałem pod szyldem wyzwania "Opróżnić Szafę Z Zapomnianych Tytułów" (wymyśliłem te nazwę na poczekaniu, żeby nie było że faktycznie coś takiego istnieje). Sięgnąłem po nią z wyraźną niechęcią, dodając sobie otuchy obietnicą, że jeśli po kilkudziesięciu stronach mnie nie wciągnie, bez wyrzutów sumienia będę mógł rzucić ją w kąt i zapomnieć na wieki wieków. Jeszcze tylko kilka głębokich wdechów, szklanka ciepłego mleka i mogę skoczyć na głęboką wodę. Skąd ten lęk, zapytacie. Odkąd pamiętam, szerokim łukiem omijałem thrillery szpiegowskie. Za dużo tam polityki, paplania o zupełnie nieinteresujących mnie sprawach, za dużo akcji (tak zwanego łubu-dubu też nie trawię), wybuchów i strzelanin. Przy "Trójce" czekało mnie jednak przyjemne zaskoczenie. Po dziesięciu stronach pojawiła się myśl "O, to się nawet da czytać", a po mniej więcej stu, "nie odłożę, póki nie skończę, niech się pali i wali, jak Babcię kocham, nie odłożę!". I tak aż do finału. Ponad czterysta stron przeczytałem w bardzo krótkim jak na moje standardy czasie (nawet już nie pamiętam jakim, ale szybko).

Historia trójki przyjaciół (Żyd, Palestyńczyk, Rosjanin) z Oksfordu, którzy w dwadzieścia lat po zakończeniu studiów pracują w zwalczających się nawzajem wywiadach, napisana jest bardzo przystępnie. Główna oś fabuły to misja kradzieży transportu uranu, której podejmuje się jeden z bohaterów, Nat Dickstein. Zadanie, już na pierwszy rzut oka niemal niewykonalne, cały czas jeszcze się komplikuje...
Follett nie przynudza, posiada ten rzadki dar opowiadania w sposób interesujący o kompletnie nieciekawych, przynajmniej w moich oczach, sprawach. Nawet polityczne wtręty, podczas których w innych książkach przeważnie łapały mnie ataki ziewania, podane są w sposób przyswajalny również dla tak kompletnego ignoranta jak ja :-)

Ciągłe zwroty akcji, stale towarzyszące lekturze napięcie, intrygi, przygoda, miłość, zdrada...jest tu dosłownie wszystko Taka mieszanka oznacza zazwyczaj tandetne czytadło dla niewybrednych, ale na szczęście Follettowi udało się uniknąć mielizn, nawet jeśli nieco zbyt chętnie sięga po fabularne klisze. Pozytywne wrażenie podtrzymują świetnie zarysowani bohaterowie i ciekawie rozpisane dialogi. To dobrze skrojona historia, którą warto przeczytać - zwłaszcza, jeśli z zasady nie sięgacie po tego typu książki. Fani gatunku zapewne bez problemów wskazaliby dziesiątki lepszych powieści szpiegowskich, ale daje głowę, że pozostali czytelnicy spędzą przy "Trójce" kilka naprawdę emocjonujących godzin, których jeszcze długo nie zapomną.

Ocena: 8/10 

wtorek, 12 marca 2013

[JAVA] Wordcrafter - recenzja gry



W czasach ultraszybkich Pecetów i konsol stacjonarnych klasyczne gry logiczne odeszły nieco w zapomnienie. Przy wyborze kolejnego tytułu, który zagości w czytniku układanie klocków czy przesuwanie skrzyń przegrywa już w przedbiegach w starciu z efektownymi hitami ze szczytów list najlepiej sprzedających się tytułów. Na szczęście gatunek ten uwił sobie nowe cieplutkie gniazdko na urządzeniach przenośnych, gdzie zdaje się być popularny zarówno wśród tych osób, które generalnie grać nie lubią, jak i prawdziwych maniaków. Telefony komórkowe wydają się być idealnym potwierdzeniem tej tezy, a do ich ogromnej biblioteki gier logicznych dołączył w ostatnim czasie WordCrafter od Gamelofta. Lubicie Scrabble? Polubicie i WordCraftera.

Gameloft z niezwykłym uwielbieniem sięga po sprawdzone pomysły, doprawiając je jednak w sposób, który w rezultacie każe nam wierzyć, że dostajemy coś całkiem świeżego. Na dobrą sprawę francuzom bliżej do rzemieślników niż artystów, ale trzeba oddać im słuszność, że jak już coś zrobią, to zazwyczaj gra się w to bardzo przyjemnie. Podobnie jest i w tym przypadku. Jak już napomknąłem we wstępie, nowe dziecko Gameloftu opiera się zasadach znanych z gry Scrabble. Z pewnością kojarzycie tę grę planszową, nawet jeśli nie pod oryginalnym tytułem, to z wielu, wydanych również w naszym kraju klonów. Jeśli jednak nie, należy się Wam kilka słów wyjaśnienia. W WordCrafter, najprościej mówiąc, układamy coś na wzór krzyżówki. Na początku każdego etapu z 7 losowo dobranych literek tworzymy na planszy dowolne istniejące słowo, koniecznie przechodzące przez pole startowe. Następnie maszyna losuje kolejne 7 literek, z których układamy następne słowo.
Celem jest dotarcie do - dosyć oddalonego zazwyczaj - pola kończącego dany etap, mieszcząc się przy tym w limicie słów, który na każdą plansze jest oczywiście inny. Czasem trzeba się naprawdę napocić i ruszyć głową, w przeciwnym razie na pewno nie wygramy. Sprawę ułatwiają nieco pola bonusowe, uruchamiające na przykład koło fortuny, gdzie do zgarnięcia jest jeden z kilku efektów. Te dzielą się, co nie powinno zbyt dziwić, na pozytywne i negatywne. Mogą być to na przykład dwa dodatkowe słowa do limitu danego etapu, możliwość ułożenia wyrazu z dowolnie wybranych liter, jak również zamrożenie dwóch z nich na jedną rundę, czy zablokowanie losowo wybranych pól na planszy. Dodatki te nadają rozgrywce kolorów i obok faktycznych umiejętności pewną rolę w postępach gra tu również czyste szczęście. Na każdym poziomie znajdziemy również gwiazdki. Należy je zbierać, gdyż otwierają dostęp do kolejnych światów.

Oprawa graficzna jak u Gamelfotu - miła dla oka.

Grafika jest schludna, dosyć przejrzysta, choć w porównaniu do wcześniejszych dokonań na tym polu Gameloftu niczym specjalnym nie zaskakuje. Kilka różniących się wizualnie światów (w klimatach czterech poru roku), masa obiektów pełniących głównie rolę ozdobników, niektóre z nich nawet animowanych. Narzekać nie można, choć ilość tego wszystkiego wydaje się odbijać na czasie ładowania - uruchomienie się gry, wczytywanie mapy, później poziomu, ewentualne powtórzenie planszy...wszystko to zajmuje stanowczo zbyt dużo czasu i już po godzinie zabawy ekran "CZYTAM" powoduje nieprzyjemne zgrzytanie zębami. Udźwiękowienie wypada solidnie, a ilość melodii i sampli jest na tyle duża, że spokojnie można grać nawet kilka godzin z włączonym dźwiękiem bez obawy o zdrowie psychiczne.

Akcji i atrakcji nie zabraknie.

Gra jest ciekawa, pożerająca czas i na tyle rozbudowana (dodatkowe tryby, masterowanie etapów na trzy gwiazdki i ocenę A), że bez problemu wystarczy na kilkanaście godzin rozgrywki. Początkowa fascynacja mija jednak dosyć prędko i od mniej więcej połowy drugiego świata do zabawy zaczyna wkradać się lekkie znużenie. WordCrafter to produkcja udana, ale brak jej tej iskry, która trzymała by przed ekranem telefonu do samego końca z tą samą siłą. Fanom gatunku polecam, a Ci, którzy za tego typu grami nie przepadają, raczej zdania po spotkaniu z tym tytułem nie zmienią.

Grafika: 8/10
Dźwięk: 7/10
Grywalność: 8/10
Ocena Ogólna: 8/10

Info:
Producent: Gameloft
Wersja językowa: polska
Testowano na: Nokia N95 8GB, Sony Ericsson C902