wtorek, 2 lipca 2013

W Najciemniejszym Kącie - Elizabeth Haynes


W Najciemniejszym Kącie - Elizabeth Haynes
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 434

Catherine Bailey jest singielką wystarczająco długo, by na pierwszy rzut oka rozpoznać smakowity kąsek. Lee – wspaniały, charyzmatyczny i spontaniczny – wydaje się mężczyzną idealnym. Znajomi Catherine, którzy po kolei ulegają jego urokowi, również podzielają tę opinię.
Wkrótce jednak Lee ujawnia swoje prawdziwe oblicze, a miejsce czułości i namiętnego seksu zajmuje chorobliwa zazdrość. Choć nieprzewidywalność mężczyzny i jego bezwzględne dążenie do sprawowania kontroli zaczynają przerażać Catherine, nikt nie traktuje poważnie jej obaw. Zdesperowana dziewczyna, coraz bardziej odizolowana, uwięziona w najciemniejszym kącie własnego świata, drobiazgowo obmyśla plan ucieczki...

Chyba nie istnieje możliwość podejścia do książki bez żadnych oczekiwań kiedy jeszcze przed rozpoczęciem lektury wydawca atakuje nas kilkoma stronami zapełnionymi fragmentami pozytywnych recenzji i opinii. Pisarze, prasa - wszyscy chwalą, zachwycają się stylem, psychologiczną głębią, w zasadzie wszystkim. Przyznaje, solidnie się tymi słowami nakręciłem. W rezultacie rzeczywiście oczekiwałem zarówno "wstrząsającego thrillera psychologicznego", jak i "jednego z najlepszych kryminałów, jakie ukazały się w ubiegłym roku". Wiem, nie powinienem. Przecież życie nauczyło mnie nie ufać żadnym pismakom i autorom, którzy bez mrugnięcia okiem za kilka tysięcy dolarów w kilka minut nasmarują parę pozytywnych zdań o każdej, choćby nawet bardzo przeciętnej książce.
Poczucie zawodu było chyba nieuniknione. I tak, zawiodłem się. Bo "W Najciemniejszym Kącie" nie sprawdza się ani jako historia psychologiczna, ani jako czystej rasy kryminał. To po prostu thriller, powiedziałbym wręcz, że typowo rozrywkowy, nawet jeśli poruszana w książce tematyka jest całkiem poważna i aktualna. Thriller, nic ponadto. I to raczej dla mas, taki, którego przeciętny Kowalski nie porzuci po kilkudziesięciu stronach ze względu na "ciężar", trudny język czy cokolwiek innego charakteryzującego ambitniejsze pozycje.
Ze względu na wygórowane oczekiwania przez pierwsze sto stron czytało mi się to strasznie źle, ale potem - kiedy już przestawiłem zwrotnicę i skierowałem wagonik na tory Piotra mniej wymagającego - historia okazała się całkiem ciekawa, okazjonalnie trzymająca nawet w napięciu. Krótkie rozdziały i ciekawa struktura powieści sprawiają, że bardzo trudno odłożyć ją na później. Na pewno to znacie - "jeszcze tylko ten rozdział i biorę się za pracę", a po chwili "O, kolejny też jest krótki, nic się nie stanie jak go przeczytam". I tak przez następne trzydzieści minut :)
Tyle jeśli chodzi o zalety, a jako że lubię zrzędzić, to pokręcę jeszcze nosem na dosyć słabe dialogi i wyraźnie wyczuwalną naiwność całej opowieści - niektóre sceny są naprawdę grubymi nićmi szyte. Nie chcąc spojlerować, nie będę tego tematu bardziej zgłębiać.
Warto też wspomnieć, że od czasu do czasu autorka stara się wprowadzić nieco mocniejszy akcent, zaszokować, korzystając przy tym z szerokiego asortymentu słów powszechnie uznanych za wulgarne, ale robi to trochę nieporadnie. W tych momentach najwyraźniej widać, że brak jej pazura. Że to trochę nie jej gatunek. I być może właśnie to powoduje, że "W Najciemniejszym Kącie" to książka, która mogła być bardzo dobra (pomysł), a jest tylko dobra. Do przeczytania i raczej szybkiego zapomnienia.

Ocena: 6,2/10

[DS] Assassin's Creed: Altair's Chronicles - recenzja gry


Assassins Creed na DS-ie, czego można było się spodziewać, to zupełnie inna gra niż ta z komputerów i dużych konsol. Gameloft oferuje nam platformówke, w której elementy skradankowe stanowią zaledwie śladowy składnik całej rozgrywki. Gra ukazała się w sklepach już kilka lat temu, ale po skończeniu głównego wątku stwierdzam, że nawet dziś - choć na tle nowszych DS-owych platformerów wypada raczej przeciętnie - potrafi przykuć do dwóch ekranów konsolki na kilka chwil. Istotne jest, iż fabuła nie odtwarza tego, co mieliśmy okazję zobaczyć w dużym AC - historia ma miejsce przed wydarzeniami znanymi z pierwowzoru. Tak, to brzmi fajnie, a jednak w praniu zbyt fajne nie jest. Scenariusz jest miałki i schematyczny, choć ale nie na tyle, by pomijać animacje. Zawsze coś.

Grze najbliżej chyba do Prince of Persii. Sporo walczymy, ale gameplay w dużej mierze opiera się na skakaniu, omijaniu rozmaitych pułapek i wspinaczek na wszystko, co popadnie. Gameloft dwoi się i troi, by do rozgrywki nie wkradła się monotonia. Po części im się to udaje, po części nie. Etapy są dosyć zróżnicowane i aż do samego końca zabawy trafiamy na świeże fragmenty rozgrywki. Za to zdecydowanie należy się autorom spory plus. Szkoda tylko, że to wszystko jest jakieś takie bez polotu, zaledwie rzemieślniczo wykonane. Misji jest w sumie 13, a większość z nich dzieli się na 2 czy 3 podpoziomy, co przy zwyczajnym tempie rozgrywki na normalnym poziomie trudności powinno dostarczyć maksymalnie 8 godzin zabawy. Dużo, mało? W sam raz.

Biegania po dachach jest tu sporo. Ale to dobrze, wyżej jest bezpieczniej.
Oprawa graficzna stoi na dopuszczalnym poziomie. Zwiedzimy sporo różnych miejscówek i każda z nich posiada swoje charakterystyczne elementy wystroju. Niektóre lokacje są bardzo ładne, inne kolą nasze poczucie estetyki brzydkimi teksturami i sterylnością, ale suma sumarum nie jest tak najgorzej. Zwłaszcza, że mamy tu do czynienia z grafiką 3D - ząbki i duże piksele można na DS-ie zrozumieć. Jedynym wyraźnym mankamentem są spadki płynności podczas walki z dużą ilością wrogów. Chwilami czułem się prawie jakbym oglądał pokaz slajdów.

Muzyka odzywa się głównie podczas starć z wrogami i brzmi nie najgorzej. Niezłe są też efekty dźwiękowe. Szkoda, że scenki pozbawione są czytanych dialogów, nadałoby im to nieco ładunku emocjonalnego.

Ekran dotykowy wykorzystujemy do wglądu na mapę obecnie eksplorowanego terenu, zmiany broni, a także podczas prostych mini gier - wyciąganie kluczy z kieszeni strażników i przesłuchania. W pierwszej musimy przesuwać klucz tak, by w drodze do "wyjścia" nie dotykał niczego wokół siebie. W drugiej w odpowiednim momencie uderzamy stylusem w pojawiające się na ekranie kółeczka. Coś jak w grach rytmicznych. Kilka razy skorzystamy też z mikrofonu, zdmuchując piasek ze skrzyń skrywających niebieskie chmurki. Te służą do upgrade'u naszych punktów życia oraz siły ataku. Znajdujemy je właśnie w skrzyniach, wazach, luźno leżące na ziemi oraz po pokonaniu wrogów.

Wspomniana wyżej mini-gra w złodzieja. Dosyć prosta - żeby nie powiedzieć prostacka - ale w małych ilościach bawi
Sterowanie nie należy do najwygodniejszych. Postać Asasyna porusza się dosyć topornie i przez pierwszą godzinę co krok giniemy w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, zwłaszcza tam, gdzie należy wykonać skok. Nic tu nie jest intuicyjne, przez co początek zabawy może okazać się odstraszający od sięgnięcia głębiej. Poziom trudności jest tym samym nierówny. Niektóre fragmenty przechodzimy z palcem w nosie, inne zaś powtarzamy po kilka(naście razy). Absurdem są walki z bossami, składające się z banalnych i krótkich Quick Time Eventów. Porażka na całej linii. Pojedynki te nie dają żadnej satysfakcji.

Z oceną ogólną mam mały problem. AC na DS-ie to produkcja mocno niedopracowana, ale aż do finału trzymająca przed ekranami konsoli w umiarkowanym zainteresowaniu. Zagrać można, ale jeśli tego nie zrobicie, wasze życie na pewno nie stanie się uboższe ;-)

Grafika: 6+/10
Dźwięk: 6/10
Grywalność: 6/10
Ocena ogólna: 6/10