poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Złe rzeczy się zdarzają - Harry Dolan



Złe rzeczy się zdarzają - Harry Dolan
Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 340

Trzeci debiut, który opisuje na blogu w przeciągu ostatnich kilkunastu dni. Czyżbym instynktownie sięgał po nieznane mi nazwiska? Nie, chyba nie, czysty przypadek.

David Loogan, przyjmując pracę redaktora w magazynie specjalizującym się w opowieściach z dreszczykiem, nie spodziewał się, że wkrótce znajdzie się w samym środku historii rodem z kart swojego czasopisma. Kiedy jego szef błaga go o pomoc w ukryciu ciała, a David dodatkowo ma romans z jego piękną i ponętną żoną, łatwo można domyślić się że złe rzeczy się zdarzają…

Zacznijmy od okładki, upstrzonej licznymi wycinkami z opinii znanych pisarzy na temat książki. Mnie, co powinno być dla stałych czytelników tego bloga oczywiste, przyciągnął Stephen King, który prosto z mostu stwierdza, że to "Ku**sko dobra książka". I weź tu się człowieku nie skuś.

Złe rzeczy się zdarzają to według wydawcy thriller, ale uważne oko dostrzeże w książce sporo naleciałości z rasowego kryminału. Są tu i tajemnicze zgony, i śledztwo, i do końca skrywana tożsamość głównego rzezimieszka. W połączeniu z wszystkimi składowymi thrillera, tworzy to naprawdę wybuchową mieszankę. Pod tym względem rozpływający się w zachwytach autorzy cytowani na okładce mają w stu procentach rację - Złe rzeczy się zdarzają od początku do końca trzyma w napięciu i ciężko się od lektury oderwać. Już pierwsza scena, w której obserwujemy jakiegoś faceta kupującego w supermarkecie niezbędne do zakopania zwłok wyposażenie - oszczędnie i chłodno opisana - jest zapowiedzią emocji, które będą nam towarzyszyć pozostałym ponad trzystu stronom lektury. Niektórzy mogą co prawda kręcić nosem na niewielką ilość krwi, mięcha i brutalnych scen, ale nawet kompletni zwyrodnialcy nie powinni zbyt mocno odczuwać tych braków - powieść broni się wszystkim innym.
Harry Dolan nie jest zbyt wylewnym pisarzem, nie opisuje z detalami każdego pęknięcia w ścianie i kwiatka w doniczce na parapecie sąsiadki. Operuje dość prostym, oszczędnym językiem, dużo tu dialogów (świetnie rozpisanych), a rozdziały rzadko kiedy mają więcej niż dziesięć stron. Nie spłyca to jednak samej historii - nawet taki wybredny maruda jak ja nie potrafi się niczego przyczepić. Intryga skonstruowana jest bardzo precyzyjnie, wielowarstwowo. Dolan co krok myli tropy i miesza nam w głowach - stawiam własną głowę i całą zawartość portfela (prawie 25 złotych, gra warta świeczki!), że nikt do końca nie odgadnie finału/nie wskaże winnego całego zamieszania.

Dużym plusem opowieści jest również jej główny bohater, David Loogan. Facet tajemniczy, inteligentny i cholernie bystry, z przeszłością, której do końca nigdy nie poznajemy. Człowiek w gruncie rzeczy dobry, ale noszący w sobie pewien mrok. Bardzo rzeczywisty. Szczerze żałuję, że to nie pierwsza część większego cyklu z tym gościem.

Bardzo dobry książka, znakomity debiut. Czekam na więcej.

Ocena: 8/10

Największa zaleta: fabuła, styl
Największa wada: chciałoby się więcej

niedziela, 28 kwietnia 2013

Dziewczyna z Sąsiedztwa - Jack Ketchum



Dziewczyna z sąsiedztwa - Jack Ketchum
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 301

Dziewczyna z sąsiedztwa, najsłynniejsza powieść Jacka Ketchuma, dostępna jest w naszym kraju od 2009 roku, jednak dopiero w ostatnim czasie zaczęła zyskiwać na popularności, co jest widoczne zwłaszcza wśród blogerów. Ta skrajnie brutalna, kontrowersyjna i niestety oparta na prawdziwych wydarzeniach historia trafiła do naszych domów dzięki wydawnictwu Papierowy Księżyc. Gromkie brawa za odwagę. W chwili obecnej również Replika zainteresowała się Ketchumem, można więc śmiało zaryzykować stwierdzenie, że nazwisko pisarza przyjęło się u nas zaskakująco pozytywnie. Wracając jednak do Dziewczyny z sąsiedztwa - na początku książkę ciężko było dostać nawet w dużych księgarniach i zamawiając ją kilka lat temu przez internet czułem się trochę tak, jakbym robił coś zakazanego.
Zresztą nie bez przyczyny. Na amerykańskim rynku powieść ukazała się w 1989 roku i bardzo szybko obrosła legendą. Historię o czytelnikach, którzy po skończonej lekturze palili książkę w piecu albo jeszcze przez wiele tygodni po jej odłożeniu nie potrafili dojść do siebie wyrastały jak grzyby po deszczu. Nakład rozszedł się błyskawicznie i każdy miłośnik grozy, który nie dorwał swojego egzemplarza musiał obejść się smakiem na osiem kolejnych lat, kiedy to zdecydowano się na ponowne wydanie książki - jednak wyłącznie w edycji limitowanej, przez co znów sięgnęli po nią nieliczni. Sytuację zmieniło dopiero nowe stulecie. 2005 rok to czas masowej dystrybucji w Ameryce (Leisure Books), a cztery lata później w końcu i Polsce.

Ketchum napisał Dziewczynę z sąsiedztwa opierając się na historii, która wydarzyła się w roku 1965 w Indianapolis. Tam w piwnicy obskurnego domu miał miejsce dramat 16-letniej Sylvii Likens. Przez wiele tygodni torturowana i poniżana przez będącą jej opiekunką Gertrude Baniszewski oraz jej dzieci i ich znajomych, zmarła w końcu z wycieńczenia i odniesionych obrażeń. Ilość ran i urazów, które odnalazł na jej ciele podczas sekcji lekarz była niewyobrażalna. Sprawa ta do dziś wzbudza wiele emocji i jest chętnie przypominana przez media.

Czytam, ale już mniej więcej od połowy co kilka minut zaczynam spoglądać ile stron zostało do końca. Nie dlatego, że książka jest tak słaba, albo odwrotnie, tak dobra, że żal ją kończyć. Nie, po prostu lektura sprawia ból. Chciałbym odwrócić wzrok, przestać przerzucać kolejne kartki, udać, że to wszystko nigdy nie miało miejsca, ale nie potrafię. Brnę dalej, pragnąc już tylko, by ten koszmar dobrnął do końca. Już nawet nieistotne, że wiem, iż ta historia wcale nie skończy się dobrze, po prostu nie chce w niej dalej uczestniczyć. Ale uczestniczę. Z mieszaniną ulgi i obrzydzenia do samego siebie przyjmuję smutny finał gehenny nastolatki...

Jedna z najbardziej wstrząsających książek, jakie kiedykolwiek powstały, i stwierdzam to bez chwili wahania. Każdy miłośnik gatunku na pewno zechce ją mieć w swojej biblioteczce, ostrzegam jednak raz jeszcze tych wrażliwszych na krzywdę ludzką czytelników (jeśli powyższy akapit pozostawia jakieś wątpliwości), że lektura nie należy do lekkich i przyjemnych. Wyczerpuje psychicznie i pozostawia po sobie głębokie ślady w umyśle. Szokuje, gdyż nie jest to kolejna opowiastka o duchach czy wampirach, ale autentyczna historia, tylko troszkę sfabularyzowana przez autora. Ketchum bez zwątpienia pisać potrafi. Perfekcyjnie gra na naszych emocjach i jeśli lubicie horrory, jest to dla was pozycja obowiązkowa. Nie sposób przejść obok Dziewczyny z sąsiedztwa obojętnie.

Ocena: 9,5/10

środa, 24 kwietnia 2013

Zgubieni - Charlotte Rogan


Zgubieni - Charlotte Rogan
Wydawnictwo: Znak literanova
Liczba stron: 304

I znów debiut, choć tym razem, dla odmiany, zaskakująco dobry i dojrzały. Charlotte Rogan rozpoczęła swoją pisarską karierę stosunkowo późno, bo w wieku 57 lat, ale, jak sama przyznaje, pisuje właściwie od zawsze, tyle że jak dotąd wszystko trafiało do szuflady.

Historia toczy się w 1914 roku. Grace, główna bohaterka, świeżo upieczona mężatka, płynie wraz ze swoim mężczyzną luksusowym statkiem, na którym w pewnym momencie dochodzi do pożaru. Transatlantyk tonie, a kobieta trafia do jednej z łodzi ratunkowych. Udaje jej się ujść z życiem, jednak tuż po ocaleniu zostaje oskarżona o zamordowanie jednego z współtowarzyszy szalupy i postawiona przed sądem. Na życzenie adwokata zaczyna spisywać swoje wspomnienia i to właśnie z nich poznajemy przebieg katastrofy oraz tego, co wydarzyło się w przeciągu kolejnych 21 dni na przepełnionej łodzi ratunkowej. A przecież nie od dziś wiadomo, że gdy w grę wchodzi życie, budzą się w nas najgorsze instynkty.

Nie wiem czy to naturalne, ale nieomal od zawsze fascynowało mnie obserwowanie ludzkich zachowań w ekstremalnych warunkach (po części stąd moje zainteresowanie horrorami). Wymyślona przez Charlotte Rogan historia daje taką możliwość i jest przy tym bardzo przekonująco przedstawiona.
Książka powstawała podobno aż dziesięć lat, autorka miała więc dużo czasu, by dopracować ją z każdej strony. I to jest odczuwalne od pierwszego do ostatniego zdania.
Narracja jest pierwszoosobowa, co pozwala na wgląd w umysł bohaterki, ale tylko na tyle, na ile pozwoli nam ona sama. Czy jej wersja wydarzeń jest w stu procentach szczera? Czy rzeczywiście nie pamięta niektórych sytuacji? Ile z nich postanowiła zupełnie przemilczeć? Jednoznacznych odpowiedzi nie otrzymamy, ale według mnie lektura staje się przez to jeszcze bardziej interesująca. Uwagę zwracają też bardzo wnikliwie odmalowane relacje pomiędzy pozostałymi postaciami tego dramatu.
Całość napisana jest ciekawym, oszczędnym i działającym na wyobraźnię językiem. Czyta się to doskonale. Treść niejednokrotnie zmusza do zadania sobie pytań, w tym zawsze aktualnego o to, co bylibyśmy w stanie zrobić, by ratować własne życie.
Cieszę się, że sięgnąłem po Zgubionych pomimo pierwszego negatywnego wrażenia, które wywołała brzydka, kompletnie niepasująca do treści okładka (łódź z książki pomieści czterdziestu pasażerów, ta ze zdjęcia zdecydowanie mniej). Warto.

Ocena: 8,4/10

Największa zaleta: świetnie się czyta, zostaje w głowie na dłużej
Największa wada: brak 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Joyland - poznaliśmy pierwsze informacje dotyczące polskiego wydania nowej książki Stephena Kinga

Dzisiejszy nastrój poprawiła mi garść informacji o polskim wydaniu najnowszej powieści Stephena Kinga. Joyland, bo taki tytuł będzie nosić książka, ukaże się w księgarniach już 6 czerwca, czyli za półtora miesiąca. Uwielbiam ten czas oczekiwania - odliczanie każdego dnia do premiery nowej historii spod pióra Stefana Króla jest dla mnie frajdą porównywalną niemalże do samego czytania ;)
Ale do rzeczy: Joyland będzie się mieścił na 336 stronach, a przy kasie nasz portfel uszczupli się o 35,90 zł
Swój egzemplarz postaram się kupić jak zawsze przed premierą, zobaczymy co z tego wyniknie ;)
A teraz rzut oka na okładkę:
Podoba się? Mnie tak. Prószyński stanął na wysokości zadania, ilustracja prezentuje się klimatycznie i na szczęście nie jest jakąś tandetną fotką z banku zdjęć, a grafiką stworzoną specjalnie na potrzebę powieści (wszystko na to wskazuje - jeśli się mylę, poprawcie mnie). 

A teraz oddaje głos wydawcy:

Devin Jones, student college’u, zatrudnia się na okres wakacji w lunaparku, by zapomnieć o dziewczynie, która złamała mu serce. Tam jednak zmuszony jest zmierzyć się z czymś dużo straszniejszym: brutalnym morderstwem sprzed lat, losem umierającego dziecka i mrocznymi prawdami o życiu – i tym, co po nim następuje. Wszystko to sprawi, że jego świat już nigdy nie będzie taki sam...
Życie nie zawsze jest ustawioną grą. Czasem nagrody są prawdziwe. Bywają też cenne.

Pasjonująca opowieść o miłości i stracie, o dorastaniu i starzeniu się – i o tych, którym nie dane jest doświadczyć ani jednego, ani drugiego, bo śmierć zabiera ich przedwcześnie. 

„Joyland” to Stephen King w szczytowej pisarskiej formie, równie poruszający jak „Zielona Mila” czy „Skazani na Shawshank”. To jednocześnie kryminał, horror i słodko-gorzka powieść o dojrzewaniu, która poruszy serce nawet najbardziej cynicznego czytelnika.

Znakomita, złożona psychologicznie powieść. Stephen King jest tak powszechnie uznawany za mistrza grozy i horroru, że zapomina się, że jego największym darem jest zmysł opisywania codzienności.
„New York Times Book Review”

King napisał powieść tyleż wzruszającą, co po prostu niesamowitą… To jedna z najbardziej świeżych i przerażających książek w jego dorobku.
„Entertainment Weekly”

Imponujący majstersztyk, subtelne studium charakteru, od którego nie sposób się oderwać.
„Playboy”

Stephen King jest jak zwykle znakomity.
„Time”

King daje czytelnikowi odczuć tęsknotę i żal zrodzone z tragedii, i wprawnie oddaje życzliwość i małostkowość, które często cechują małomiasteczkową rzeczywistość.
„Wall Street Journal” 

King jest mistrzem konstruowania opowieści i oddawania ducha opisywanych miejsc.
„USA Today”

Cóż więcej można dodać, oby do czerwca... :-)

środa, 17 kwietnia 2013

Niechciane - Kristina Ohlsson



Niechciane - Kristina Ohlsson
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 392
Gatunek: kryminał, thriller
Do kupienia: Selkar.pl (w chwili obecnej za 10 zł, promocja jakaś)

Dziś kilka słów na temat powieści kryminalnej "Niechciane", będącej debiutem urodzonej w 1979 roku Kristiny Ohlsson. To, że mamy do czynienia z jej pierwszą książką czuć niestety od pierwszej do ostatniej strony. Potencjał w pisarce jest, brakuje tylko doświadczenia, instynktu.

Na początek garść zarzutów. Trochę przykro to pisać, ale nie powiodło się autorce stworzenie policjantów, za których byśmy trzymali kciuki. Są odpychający, irytujący i zachowują się jak durni amatorzy. Do tego stopnia, że dopiero w okolicy setnej strony zdałem sobie sprawę, iż panowie Recht i Peder to dwójka z trzech głównych bohaterów, a nie zwykłe przeszkadzajki, z którymi Fredrika Bergman (ta trzecia, a w zasadzie pierwsza) będzie musiała sobie poradzić na drodze prowadzącej do odkrycia tożsamości mordercy. Tylko ona była w stanie wzbudzić we mnie jakieś pozytywne odczucia. Niezbyt wiele, ale przynajmniej w jej wypadku czuć, że mamy do czynienia z postacią pozytywną.

Zgodnie z zasadami, którymi kierują się skandynawscy pisarze, każdy z bohaterów dźwiga odpowiednio ciężki bagaż nieprzyjemnych życiowych doświadczeń, z których skutkami do dziś bez przerwy musi się zmagać. Standard, ale odpowiednio podany potrafi znacząco podbić przyjemność czytania. I choć w tym przypadku wyszło to średnio, wyjątkowo narzekać nie będę. Cieszy próba pogłębienia rysów psychologicznych postaci. Są nieco mniej papierowi, niż w tych warunkach być powinni.

Pisarka bardzo stara się grać na emocjach. Wiadomo, nic tak nie porusza, jak krzywda wyrządzana dzieciom. Porwania, aborcja, pedofilia - trochę tego w treści znajdziemy. Jednak bez obaw. Ohlsson poszła na kompromis i o niemal wszystkich nieprzyjemnych wydarzeniach dowiadujemy się dopiero po fakcie, z suchych relacji.

Intryga kryminalna sama w sobie nie jest zła, ma swoje momenty i potrafi zainteresować na tyle, by przewracać strony bez uczucia przymusu. Bez fajerwerków, bez szokujących twistów, solidnie wykonana robota.

I taka właśnie jest cała powieść - solidna.
Nie żałuję, że przeczytałem, a po drugi tom przygód Bergman i reszty załogi na pewno w przyszłości sięgnę. Z czystej ciekawości, aby sprawdzić, czy autorka zrobiła jakieś postępy. Mimo wszystkich wad, spróbować można.

Ocena: 6.0/10

Największa zaleta: płynnie się czyta
Największa wada: nie trzyma w napięciu

*Średnia nota w sieci: 6,6/10
*Nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazały się już dwa kolejne tomy cyklu o  Fredrice Bergman (Odwet, Na skraju ciszy).

sobota, 13 kwietnia 2013

Robokalipsa - Daniel H. Wilson



Robokalipsa - Daniel H. Wilson
Wydawnictwo: Znak literanova
Liczba stron: 408
Gatunek: science-fiction, thriller

Jeszcze jedna książka, po którą zapewne nie sięgnąłbym, gdyby nie rekomendacja Stephena Kinga na okładce. Haczyk, na który zawsze daje się złowić, a wydawcy bezwzględnie to wykorzystują.

Nagle przestają działać wszystkie telefony i Internet. Z nieba spadają samoloty, a pozbawione kierowców samochody rozpoczynają polowania na ludzi. Coś przejmuje kontrolę nad komputerami, maszynami, elektrowniami i obroną wojskową. Co się stanie, gdy cała technologia zwróci się przeciwko nam? Czy istnieje sposób, by pokonać wroga, którego sami stworzyliśmy?

Próbowaliście sobie kiedyś wyobrazić nasz świat w niedalekiej przyszłości? W wizji, którą roztacza Daniel H. Wilson posiadanie robota będzie za kilkanaście lat równie powszechne, co dziś telefonu komórkowego. Maszyny wykonują za nas niemal wszystkie czynności; sprzątają, gotują, chodzą po zakupy, wyprowadzają psa, są maskotkami, ale i pilnują porządku na ulicach, walczą na wojnach... Są dosłownie wszędzie.  I nagle, pewnego dnia sielanka się kończy. Stworzony przez nas superinteligentny komputer zyskuje coś na kształt świadomości. Postanawia zmienić aktualny porządek rzeczy, sprawić, by roboty zawłaszczyły sobie ziemię. Zaczyna się masakra, która doprowadza ludzkość na skraj upadku.

Brzmi nieprawdopodobnie? Robokalipsa to rasowe science-fiction, ale czytając książkę ciężko nie zadać sobie pytania: "A co, gdyby naprawdę do tego doszło?" Zwłaszcza, że pisarz, absolwent robotyki, potrafi być diabelnie przekonujący. Do pracy nad książka podszedł bardzo serio, i to dosłownie czuć na każdej z jej czterystu stron. Wierzysz facetowi bez mrugnięcia okiem w niemal każde słowo.
Fabułę poznajemy na zmianę z perspektywy kilku bohaterów, dzięki czemu mamy możliwość szerszego wglądu w opanowaną przez maszyny rzeczywistość, a całość zyskuje na dynamice. Ciekawym zabiegiem jest też ciągle zmieniający się sposób narracji. Książka stylizowana jest na dokument - fragmenty wywiadów, zapisy z kamer przemysłowych, transkrypcje rozmów itd. Czyta się to z niekłamaną przyjemnością. Nie sposób nie zgodzić się ze słowami Stephena Kinga, który twierdzi, że od Robokalipsy nie można się oderwać. Istotnie, nie można.

Doskonale wymyślony thriller opisujący to, co wkrótce może stać się przerażającą rzeczywistością. Co za książka... Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czytałem.
Clive Cussler.

Znakomite są sceny, w których obserwujemy roboty zwracające się przeciw swoim właścicielom. Opisane oszczędnymi słowami niesamowicie działają na wyobraźnię. Cała książka napisana jest w podobnym stylu - krótkie, celne zdania, w których czai się groza. Na mnie to podziałało. Do teraz, choć minęło kilka miesięcy od odłożenia książki na półkę, czuje lekki niepokój na sam widok jej okładki (swoją drogą, całkiem klimatycznej).
Wady? W pewnym stopniu zakończenie, zbyt patetyczne jak na mój gust. Ale to detal, niemal w ogóle nie obniżający wartości powieści.

Książkę polecam nie tylko fanom gatunku. Warto ją posiadać, bo przecież w końcu nigdy nie wiadomo, może za kilkadziesiąt lat posłuży nam za poradnik w świecie opanowanym przez technologię, którą sami stworzyliśmy.

Ocena: 8/10

Największa zaleta: niepokojący nastrój powieści
Największa wada: zbędny patos

Ciekawostka: Na przyszły rok zapowiadana jest ekranizacja książki w reżyserii Stevena Spielberga

czwartek, 11 kwietnia 2013

Tajemnice Zbrodni - Ewa Ornacka



Tajemnice Zbrodni - Ewa Ornacka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 220
Gatunek: literatura faktu


Wstrząsające zabójstwa, dramatyczne śledztwa, sprawiedliwość po latach.
Te zbrodnie były wyrzutem sumienia polskiej policji, bezsilnej wobec nieuchwytnych sprawców. Wyzwaniem rzuconym ekipom kryminalnym przez zabójców. Spędzały sen z powiek nawet najbardziej doświadczonym śledczym. Na przełom w śledztwie trzeba było czekać nawet lata. O rozwikłaniu tajemnicy zbrodni decydował niewiarygodny splot wydarzeń, łut szczęścia lub pozornie błaha rzecz, na przykład wiejska plotka, albo zwykły szyld reklamowy. Także czas, który zwykle zaciera ślady zbrodni i sprzyja sprawcom, tutaj obracał się przeciwko nim. Bo chociaż śledztwa tkwiły w martwym punkcie, to nauka pędziła do przodu. Stare dowody nabierały nowego znaczenia. Niewidoczna gołym okiem kropla krwi lub zaciśnięty w dłoni ofiary włos stawały się wizytówką mordercy. 


Zbiór trzynastu historii kryminalnych, o których większość z nas pamięta zapewne z telewizji, radia oraz prasy. Niektóre stosunkowo świeże, sprzed kilku lat, inne, dużo starsze, opisujące wydarzenia jeszcze z zeszłego stulecia. Wszystkie zaś z naszego podwórka, i przede wszystkim to właśnie skłoniło mnie do zakupu książki Ewy Ornackiej.

Wrażenia po lekturze - bardzo mieszane. O ile same sprawy, które przybliża nam autorka, są ciekawe, to już styl, w jakim są opisane, mocno rozczarowuje. Po pierwsze, objętość. Trzynaście przypadków utknięto za zaledwie 220 stronach, przez co każdy z nich potraktowany jest bardzo powierzchownie. Momentami sprawia to wrażenie zaledwie nieco bardziej rozbudowanych artykułów prasowych.
Po drugie, przeciętny język autorki., która zbyt często uderza dosłownie w tabloidowe tony. Najmocniej odczuwalne jest to w fabularyzowanych rekonstrukcjach wydarzeń, które Ornacka hojnie wplata w każdą z historii. Może niektórym nie będzie to przeszkadzać, mnie jednak potwornie raziło.

Plusy? Mimo powyższych mankamentów Tajemnice Zbrodni czyta się ze sporym zainteresowaniem. Cieszy ponadto duża ilość zdjęć, nawet jeśli niektóre wydają się wrzucone na siłę, by tylko zwiększyć objętość i tak niewielkiej książki. I w końcu, miłośnicy kryminalistyki nie są szczególnie rozpieszczani przez rodzimych wydawców, ostatecznie można więc sięgnąć. Zwłaszcza w przypadku, gdy dopiero wkraczamy na tereny kryminalistyki. Bardziej zaawansowani miłośnicy tematu mogą sobie z czystym sumieniem Tajemnice Zbrodni odpuścić - istnieją dokładniejsze publikacje godne Waszej uwagi.

Ocena: 5,5/10 

Największy plus: interesujące sprawy
Największy minus: niezbyt wysokich lotów styl i język


wtorek, 9 kwietnia 2013

Miasto Słońca - David Levien




Miasto Słońca - David Levien
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 376
Gatunek: kryminał, thriller, sensacja


Dwunastoletni Jamie Gabriel wsiada na rower, aby jak co rano rozwieźć gazety na przedmieściach Indianapolis. Nie wraca już do domu...
Czternaście miesięcy później zrozpaczeni rodzice powoli tracą nadzieję na odnalezienie syna. Przygnębieni bezczynnością policji która nie może odnaleźć chłopca, znajdują iskierkę nadziei - prywatnego detektywa, który może być ich ostatnią szansą.
Frank Behr to były glina, którego przeszłość skrywa osobistą tragedię, podobną do tej, która stała się udziałem rodziców Jamiego. Zmagając się z demonami przeszłości, detektyw podejmuje się sprawy, jednak wie, że znalezienia chłopca przy życiu będzie graniczyło z cudem...


Fabuła wydaje się znajoma? Cóż jednak z tego, gdy "Miasto Słońca" czyta się znakomicie, nie zwracając uwagi na ewentualne nierówności. Blisko 380 stron porządnie skrojonej kryminalnej intrygi.
Levien, z zawodu scenarzysta i producent filmowy, potrafi budować i równomiernie rozłożyć napięcie. Od sceny otwierającej książkę - w której obserwujemy chłopca tuż przed tym, jak zostaje porwany - aż po finał towarzyszą nam silne emocje i stały syndrom jeszcze jednego rozdziału. Przydało się autorowi doświadczenie nabyte podczas pracy nad filmami, bez dwóch zdań. Aż dziw bierze, że do dziś nie powstała ekranizacja - gotowy materiał czeka wydrukowany w księgarniach.
Pozytywnie odebrałem sposób, w jaki Levien przedstawił głównego bohatera i wszystkich innych postaci występujących w książce. Frank Behr, prywatny detektyw, którego poczynania obserwujemy, to facet z krwi i kości. Gość z przeszłością, nie zawsze miły i wymuskany, popełniający błędy, ale mimo wszystko dający się polubić (do chwili obecnej powstały już trzy powieści z Behrem, ale polski czytelnik musi zadowolić się tą jedną. Po cichu liczę, że Papierowy Księżyc jeszcze kiedyś sobie o autorze przypomni).
Przekonująco brzmią na szczęście również dialogi, istotny dla mnie element, który spaprany może zepsuć przyjemność z poznawania nawet najciekawszej historii. Spory udział ma tu zapewne niezły przekład niejakiego Rafała Linkiewicza. Dobra robota.

Naprawdę szkoda, że "Miasto Słońca" przeszło w naszym kraju bez żadnego echa. Z ciekawości wrzuciłem tytuł w Google i, ku mojemu zdziwieniu, wyskoczyło mi tylko kilka recenzji. Niewiele, jak na tytuł będący na rynku od 4 lat. Polecam tę książkę właściwie każdemu - dobrze napisana, wciągająca, z szybką akcją i solidnie rozbudowanym tłem, ma ogromne szansę spodobać się zarówno zaczynającym swoją przygodę z gatunkiem, jak i starym wyjadaczom, którzy niejedną już parę zębów na nim zjedli. Warto.

Ocena: 7.5/10

Największy plus: świetnie się czyta, filmowa narracja
Największy minus: zbyt pospieszny, nie do końca przekonujący finał

A dla zainteresowanych wywiad z autorem książki.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Instynkt Śmierci - Bentley Little



Instynkt Śmierci - Bentley Little
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 272

O Bentley'u Little słyszałem i czytałem sporo już od początków mojego zainteresowania literackim horrorem. Jednak dopiero w 2008 roku za sprawą wydawnictwa Amber po raz pierwszy ukazała się w naszym kraju powieść pisarza przetłumaczona na język polski. Był to "Instynkt Śmierci", wydany oryginalnie w 1992 roku.

Cathy miała sześć lat, kiedy mężczyzna, który mieszkał w domu po drugiej stronie ulicy, zamordował żonę i sam się zastrzelił. Słyszała krzyki. Widziała krew i ciała. Teraz, prawie dwadzieścia lat później, dom już nie stoi pusty. Ktoś się do niego wprowadził. I w okolicy zaczynają się dziać straszne rzeczy... A w domu po drugiej stronie ulicy znowu słychać krzyki. Cokolwiek się tam dzieje, to tajemnica, której nikt nie powinien poznać. Ale i Cathy ma swoje tajemnice... 

Oczekiwania miałem duże, wzmagane dodatkowo szalenie zachęcającymi informacjami na okładce ("Każda książka Little'a to wydarzenie roku w świecie literackiego horroru. STEPHEN KING" oraz "W instynkcie śmierci Bentley Little stworzył postać jednego z najbardziej przerażających seryjnych morderców w literaturze). I początkowo istotnie wrażenia płynące z lektury są dosyć pozytywne. Pisarzowi całkiem nieźle udało się przedstawić społeczność małego miasteczka, główni bohaterowie nakreśleni są przyzwoicie, narracja dosyć płynna, język bez zarzutu. Zabrakło jednak najważniejszego elementu, który w horrorach odgrywa przecież kluczową rolę - grozy. Little, przynajmniej w wypadku "Instynktu Śmierci", nie potrafi stworzyć niemal ani jednej rzeczywiście trzymającej w napięciu sceny. Coś tam się niby dzieje, krew i flaki występują w odpowiednich ilościach, ale czytanie o tym nie wywołało we mnie żadnych konkretnych emocji, nie wspominając nawet o tak bardzo pożądanym przez każdego miłośnika gatunku dreszczu przebiegającym po plecach. Jest za to wątek miłosny, którym to autor łaskawie postanowił wzbogacić swoją opowieść, niestety z mizernym skutkiem.
Od pewnego momentu historia staje się nużąca, a główny ZŁY, nie dość, że ujawniony za wcześnie, potwornie rozczarowuje. Finał jest kiepski, naciągany, nieprzekonujący. I ostatecznie - to bardziej thriller, niż horror. Wnioskuje, że przypisanie jej do gatunku grozy podyktowane było wyłącznie ilością mięcha, które przetacza się przez powieść.

Instynkt Śmierci przeczytałem z umiarkowanym zainteresowaniem. Ledwo zjadliwy dreszczowiec z niezbyt wciągającą akcją i zupełnie niesatysfakcjonującym zakończeniem. Wrażenia mojej siostry (już słynnej na blogu) były bardzo podobne do moich, choć jej książka podobała się odrobinę bardziej. Z tego też powodu jestem w stanie polecić ją wyłącznie raczkującym miłośnikom grozy i thrillerów. A wydawnictwu Amber życzę lepszego instynktu podczas dobierania książek, którymi chcą wywołać zainteresowanie pisarzem. W tym wypadku ponieśli klęskę.

Ocena: 5,5/10      

sobota, 6 kwietnia 2013

Ruiny - Scott Smith

Ruiny - Scott Smith
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 400
Do kupienia: Na przykład tu, za 7,65 zł


Do napisania tej opinii przymierzałem się już od dnia, w którym założyłem bloga. Zwlekałem wyłącznie dlatego, że książkę czytałem już kilka lat temu (z pięć albo sześć) i jedyne czym naprawdę mogę się podzielić, to przełożonymi na język słów emocjami, które towarzyszyły mi lekturze. Nie chcąc jednak opierać się wyłącznie na bądź co bądź nieco zatartych już wspomnieniach, przejrzałem książkę raz jeszcze, przeczytałem kilka fragmentów, po czym z czystym sumieniem zabrałem się za ten krótki tekst ;-)

Dwie zaprzyjaźnione pary Amerykanów, Jeff i Amy, Eric i Stacy, spędzają wakacje w Meksyku. Słońce, plaża, beztroskie flirty, nowe przyjaźnie... Kiedy poznany Niemiec przychodzi z wiadomością, że jego brat nie wrócił z wyprawy na wykopaliska archeologiczne, młodzi postanawiają wyruszyć na poszukiwania. Jedynym śladem jest odręcznie naszkicowana mapa. Ekspedycja ratunkowa rychło przeradza się w brutalną walkę o przetrwanie.

Bez owijania w bawełnę i zbędnego suspensu - Smith napisał znakomity, pełnokrwisty (dosłownie i w przenośni) survival horror. Początek jest spokojny, wręcz leniwy, ale to, co dzieje się później przechodzi najśmielsze oczekiwania. Od pewnego momentu książkę czyta się na jednym wdechu - gromkie brawa dla autora, któremu udało się utrzymać czytelnika w stałym napięciu pomimo tego, że niemal cała jej akcja toczy się w jednym miejscu. Do tego trzeba prawdziwego talentu, pisarskiego instynktu.
Świetne są w Ruinach opisy drastycznych scen, zwłaszcza tych z winoroślami w roli głównej - dokładne, boleśnie realistyczne i niejednokrotnie chwytające za gardło. Kilka fragmentów to prawdziwe horrorowe perełki - do dziś tkwią mi w głowie i żadnej innej książce w tym gatunku, którą miałem okazję czytać w następnych latach, nie udało się ich przebić.
Sporo osób narzekało na zakończenie, że niby zbyt otwarte, rozczarowujące. Ja się z tą opinią nie zgadzam - finał jest odpowiednio mocny, a wszystkie niedomówienia tylko pogłębiły uczucie grozy i niepewności, które zostało we mnie jeszcze przez jakiś czas pod odłożeniu książki.

Ruiny polecam właściwie każdemu, nie tylko facetom. Jako dowód krótka anegdotka: po zgarnięciu książki z Empiku i powrocie do domu pochwaliłem się nowym nabytkiem siostrze - zainteresowana rekomendacją Stephena Kinga zapytała, czy może zacząć czytać. Głupi odparłem, że tak, pewnie, czemu by nie. Głupi, bo następnego dnia tak nas ta historia wciągnęła, że niemal doszło do rękoczynów, gdy i ona i ja, dokładnie w tej samej chwili, chcieliśmy książkę czytać. Po krótkiej naradzie udało nam się dojść do kompromisu - ja spędzam czas z Ruinami po południu i po północy, siostra rano i wieczorem ;-)

Polecam. Ścisła czołówka w moim rankingu książkowych horrorów. Do dziś, gdy tylko widzę Ruiny na wyprzedaży za śmieszne 7 czy 8 złotych, mam ochotę kupić jeszcze kilka egzemplarzy. I niech to będzie dla Was ostateczna rekomendacja.

Ocena: 9,5/10

czwartek, 4 kwietnia 2013

Siedlisko - Robert Cichowlas, Kazimierz Kyrcz Jr.



Siedlisko - Robert Cichowlas, Kazimierz Kyrcz Jr.
Wydawnictwo: Grashopper
Liczba stron: 446


Dawid jest aktorem wychowującym samotnie dwójkę dzieci. Na pierwszy rzut oka całkiem nieźle mu się powodzi. Jest popularny, ma piękny dom i niezły samochód.
Sielanka jednak nie trwa zbyt długo… 
Pewnego dnia jego posiadłość okazuje się siedliskiem złowrogich zjaw, a pobliskie jezioro piekielną otchłanią, skrywającą mroczną tajemnicę. Rodzina aktora znajduje się 
w poważnym niebezpieczeństwie. Tymczasem korowód duchów zacieśnia się wokół Dawida, wirując w coraz szybszym dance macabre...


Każdy, kto choć trochę interesuje się horrorem, czy to w literaturze czy filmie, zgodzi się ze mną, że fabule Siedliska daleko do oryginalności. Czytając opis wydawcy trudno oczekiwać czegoś więcej od przeciętnej historii z dreszczykiem. Może to i dobrze, gdyż dokładnie coś takiego otrzymałem, dzięki czemu po skończonej lekturze nie mogę powiedzieć, że czuje się kompletnie zawiedziony ;)

Wtórność atakuje z książki na każdym kroku. Historia jest przewidywalna, sposoby straszenia mocno zgrane, bohaterowie nieciekawi, nie wzbudzający sympatii, a dialogi drętwe. Czyta się to bez większych emocji. Umiarkowanie wciągnąłem się dopiero na jakieś sto stron przed końcem - trochę za późno, by poprawić wrażenie nijakości.
Książkę pisało dwóch autorów, co momentami jest mocno odczuwalne. Jeden stawia na szybką akcję, drugi na budowanie napięcia. Dużo lepiej radzi sobie ten ostatni - fragmentami bywa naprawdę klimatycznie i aż szkoda tych kilku potencjalnie dobrych "straszaków", które prędzej czy później zawsze zostają zmarnowane.
Jest tu nawet jedna scena łóżkowa, ale tak żałośnie napisana, że litościwie pominę ją milczeniem ;)
Wiecie co najbardziej boli? Stale towarzyszące uczucie, że dodatkowe dwa tygodnie burzy mózgów, poprawek  i cięć sprawiłoby, że książka byłaby naprawdę zjadliwa. Za dużo w niej chaosu i nieścisłości (dokładnie jak w moich opiniach, zatem wiem co mówię :-P).
Do plusów mogę zaliczyć wydanie książki - prezentuje się nieźle, w środku są nawet ilustracje (takie sobie), a w formie bonusu gratisowa zakładka.

Siedlisko nie jest najgorszym polskim horrorem z jakim miałem do czynienia. To książka pod każdym względem przeciętna, nie wybijająca się ponad standardy. Dla mnie, który przeczytał i obejrzał już wiele, to stanowczo za mało. Przeczytać można, - zwłaszcza jeśli dopiero zaczyna się swoją przygodę z gatunkiem - tylko po co, skoro na rynku znaleźć można od groma dużo lepszych tytułów - także tych z naszego podwórka.

Ocena: 4,7/10

Cichowlas i Kyrcz napisali wspólnie jeszcze zbiór opowiadań zatytułowany "Twarze Szatana" (posiadam) oraz powieści grozy "Koszmar na miarę" (nie posiadam) i "Efemeryda" (też nie). Najwyraźniej nieźle im się współpracuje :-)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Zaginiona Dziewczyna - Gillian Flynn



Zaginiona Dziewczyna - Gillian Flynn
Wydawnictwo: G+J Książki
Liczba stron: 652

Wystarczyła zaledwie jedna książka, by Gillian Flynn trafiła na listę moich ulubionych autorów. Po rewelacyjnym "Mrocznym Zakątku" natychmiast kupiłem i przeczytałem "Ostre przedmioty", a potem pozostało już tylko wyczekiwać informacji o polskim wydaniu "Gone Girl", które za granicą zebrało niemal same pozytywne noty. Na początku tego roku, bodajże w lutym, moja cierpliwość została w końcu wynagrodzona. "Zaginioną dziewczynę" na marzec zapowiedziało wydawnictwo G+J książki, w twardej okładce (tego się nie spodziewałem, miłe) i cenie 40 złotych. Zamówiłem, wytrwałem do dnia premiery, odebrałem i w końcu przeczytałem.

Jest upalny letni poranek, a Nick i Amy Dunne obchodzą właśnie piątą rocznicę ślubu. Jednak nim zdążą ją uczcić, mądra i piękna Amy znika z ich wielkiego domu nad rzeką Missisipi. Podejrzenia padają na męża. Nick coraz więcej kłamie i szokuje niewłaściwym zachowaniem. Najwyraźniej coś kręci i bez wątpienia ma w sobie wiele goryczy - ale czy rzeczywiście jest zabójcą? 

Niesamowita była to przejażdżka, prawdziwy rollercoaster emocji. Flynn z wielką precyzją snuje swoją opowieść, bawi się z czytelnikiem w kotka i myszkę, podrzuca fałszywe tropy, zwodzi i jeszcze raz zwodzi. Kilkakrotnie byłem przekonany, że odgadłem co lub kto kryje się za tajemniczym zniknięciem Amy, za każdym razem nadchodził jednak moment, gdy uświadamiałem sobie w jak wielkim tkwiłem błędzie. Tej książki się nie czyta, ją się pochłania. Dopiero za jej sprawą udało mi się w pełni zrozumieć znaczenie frazy "książka czyta się sama". "Zaginioną dziewczynę" bardzo trudno odłożyć na później, a gdy już to nastąpi (praca, posiłek, kąpiel, cokolwiek), to historia cały czas siedzi w głowie, nie pozwalając o sobie zapomnieć.

Tak jak i poprzednich książkach Flynn w "Zaginionej dziewczynie" znajdziemy świetnie zarysowanych bohaterów. To akurat nie było dla mnie zaskoczeniem, a wyłącznie potwierdzeniem talentu, który tkwi w autorce. Nick i Amy są najzwyczajniej ludzcy, wiarygodni od strony psychologicznej, a to chyba najlepsze, co można powiedzieć o wykreowanych przez pisarza postaciach.
Książka pełna jest też bardzo ciekawych, dających do myślenia spostrzeżeń dotyczących ludzkiej natury, małżeństwa itd.

Co więcej można dodać? Będzie krótko.
"Zaginiona dziewczyna" to thriller z najwyższej półki, który zadowoli nawet bardziej wybredne gusta. Przemyślana, doskonale napisana opowieść. Koniecznie.

Ocena: 9,3/10